Przejdź do treści
Flaga
Przejdź do stopki

x Stojałowski ( Sylwetki Polityczne z1897 )

Treść


 

To tekst ostatnio pozyskany, jako przedstawianie
ks. Stanisława Stojałowskiego przez ówczesnych.

Marek Migas

----------------------------------------------------
SYLWETKI POLITYCZNE.
KSIĄDZ STANISŁAW STOJAŁOWSKI
IGNACY DASZYŃSKI. – JAKÓB BOJKO. – JAN STAPIŃSKI.
KAROL LEWAKOWSKI.
Przez
Romualdę Baudouin Courtenay
Z PIECIU PORTRETAMI
KRAKÓW.
Skład główny w księgarni Gebethnera i Spółki.
1897.

Sylwetki niniejsze były pisane jeszcze przed wyborami
marcowemi do Rady państwa, a to na
życzenie redakcji jednego z czasopism, w którem
jednak trzy z nich (1,2 i 5) mogły być wydrukowane
tylko ze znacznemi zmianami. Z tego
powodu uważaliśmy za stosowne wydać je osobno
w postaci pierwotnej.


Ksiądz Stanisław Stojałowski
Szeroko to imię rozbrzmiało wśród społeczeństwa polskiego.
Powtarza je cała Słowiańszczyzna Zachodnia,
powtarzają i Węgry, a nie obojętnem jest nikomu.
Krok w krok za niem idzie burza namiętności
i sprzecznych uczuć – ubóstwienie i wzgarda, zuchwałe nadzieje
i krwawe zawody, a także wielkie, wielkie żale
– do niego i o niego … do innych.

„Urodziłem się na wsi – opowiada o sobie- nie w chacie, ale
we dworze, abym lepiej wiedział, jak to we dworach bywa …
Raz gdy ojca w domu nie było, chłopcu, który zrobił szkodę,
zawoławszy wójta, kazałem dać w skórę. Ojciec wróciwszy,
zganił mnie surowo: Fe, to panicz chłopa bić każe! Nie bić
ale przyciągać powinieneś chłopa! Tom sobie zapamiętał …”
Krótkie ale charakterystyczne opowiadanie.
Gwałtowny wyrostek, wymierzający samowolnie surową karę winowajcy
idzie do seminarjum duchownego. Wychowany wśród ludu
Rusińskiego, trafia po raz pierwszy, jako osiemnastoletni
kleryk, do Galicji zachodniej i poznaje chłopa polskiego, który
jak powiada był prawdziwym zjawiskiem. Od tego czasu
zaczynają kiełkować w nim te myśli i pragnienia, które z
jednej strony miały mu zjednać sławę „ nowego Mojżesza,
wyprowadzającego lud z niewoli faraonów obecnych”, z drugiej
zaś smutną sławę bezwzględnego wichrzyciela i kapłana–apostaty.
Talenta i żarliwość religijna zaprowadziły go we wczesnej
młodości do zakonu Jezuitów. Ale namiętna żarliwość ta wylewająca
się impetycznie po za określone granice, nie dały
się pogodzić z tradycyjnemi normami postępowania zakonnego;
bujna zaś indywidualność, rwąca się do działania na własną rękę,
nie nadawała się wcale do reguły ślepego posłuszeństwa,
do wymaganych prób automatyzmu.
Zmuszony do wystąpienia z Towarzystwa Jezusowego, rozpoczął życie kapłana
świeckiego (diecezjalnego), marzącego tylko o misjach, kazaniach,
spowiedziach i „pisaniu”. Z 30 złr. W kieszeni objął w roku
1876 wydawnictwo „cierniowego” „Wieńca” i „żądlanej” „Pszczółki”,
wziąwszy błogosławieństwo na nową drogę od ówczesnego arcybiskupa
Wierzchlejskiego.
Nowicjusz w kwestiach społecznych, w polityce i dziennikarstwie,
tając na niepoczętem prawie w Galicji polu, opierał się na słowie
Chrystusowem „żal mi tego ludu” i zaprzysiągł temu ludowi
pracę swoją i gorące, a niezatrute jeszcze serce.
Wkrótce przyszedł do przekonania, że oprócz słowa pisanego,
żywe słowo, pomiędzy gromady ludzkie rzucane, rozszerzenie
oświaty i organizacja pracy i produkcji włościańskiej
są niezbędnymi środkami do podźwignięcia ciemnych mas z niedoli,
do którego dążył w raz z pewnym gronem duchowieństwa
i z kilku wybitniejszymi mężami galicyjskimi.
Zakładanie kółek rolniczych, świeżo założone Towarzystwo
oświaty ludowej i od czasu do czasu, zwołanie pierwszych
wieców włościańskich wyczerpywały wtedy program młodego
działacza. Trwało do roku mniej więcej 1880-tego. Zważywszy
jednak właściwości umysłu i temperamentu energicznego
księdza, nietrudno było przewidzieć, że program
dotychczasowy nie długo będzie go zadawalniał, tem bardziej
że już i na skromnym gruncie kółek rolniczych poczynały
się zarysowywać te kolizje ze „stańczykami”, które z
czasem miały stać się powodem niezliczonych katastrof w
jego życiu zewnętrznem i wewnętrznem. „Zacznie się teraz
od kółek, a skończy na się może na wyborach” –odzywał się
już wtedy jeden z przezornych przeciwników.
Siedząc na probostwie w Kulikowie, a coraz to rozszerzając i
pogłębiając działalność swoją, ks. Stojałowski zwracał też
na siebie coraz pilniejszą uwagę sfer miarodajnych, tak
świeckich jak i duchownych. Pierwsze śledziły z niezadowoleniem
rozmaite objawy wzmagającego się ruchu ludowego,
zmierzającego już wyraźnie do polepszenia ustaw politycznych;
drugie również niezadowolone były ze sposobu życia
Kulikowskiego proboszcza. W roku 1887, w przewidywaniu
wyborów sejmowych, mających się odbyć w roku 1889, czytano
po raz pierwszy w „gazetkach” księdza Stanisława wezwanie
do tworzenia osobnych komitetów wyborczych włościańskich.
Rezultatem bezpośrednim wezwania tego, pomimo
przeszkód rozmaitych, było zawiązanie się takiego komitetu
w Jaśle. Od tego czasu mniej więcej, a mianowicie od roku
1888 zaczyna się szczegółowe badanie życia prywatnego ks.
Stojałowskiego, przedsięwzięte przez ks. Puzynę, dzisiejszego
biskupa krakowskiego, a zakończone odjęciem odeń probostwa.
Wykolejony ze zwykłych warunków życia duchowieństwa
galicyjskiego, rzuca się tem zapamiętałej w wir polityki,
podniecany nieustannie wszelkiego rodzaju przeciwnościami
legalnemi i nielegalnemi, a także coraz częściej zaglądającą
w oczy nędzą materialną. Dążąc wszelkimi siłami do utrzymania
i wzmożenia wpływu swego wśród ludu, ks. Stojałowski
staje się stopniowo coraz mniej wybrednym w środkach,
działając jednocześnie na dobre i złe strony chłopskiej natury.
Znając tak jak nikt może tajniki tej natury, nie przestaje
on między innemi ani na chwile poruszać uczuć religijnych,
wie bowiem doskonale, że największą jego siłę stanowi urok
kapłana ewangelicznego, obrońcy biednych i upośledzonych.
To też agitacja społeczno-polityczna idzie ręka w rękę z agitacją
dewocjonalną: pielgrzymka do Ziemi świętej, lampy
jerozolimskie są tak samo na porządku dziennym, jak i „lasy
i pastwiska”. W bezpośrednim związku z pielgrzymką i lampami
znajdowały się głośne procesy sądowe, które miały go
dobić w oczach ludu, w istocie jednak zjednały mu pożądaną
sławę niesłusznie prześladowanej ofiary. Procesy te dały
ks. Stojałowskiemu sposobność wykazania i przed inteligentną
publicznością talentów polemicznych i nawet prawniczych,
a to podczas świetnej obrony od zarzutu sprzeniewierzenia
chłopskich groszy składkowych.
Pierwsze, i to długotrwałe uwięzienie coraz głośniejszego
księdza wypadło właśnie podczas ruchu wyborczego z roku
1889, zamykając mu droge do przewidywanego posłowania.
Od tego czasu, dziwnym zaprawdę zbiegiem okoliczności,
dłuższe i krótsze „schowania” i areszty jego zbiegały się zawsze
z energiczną akcją polityczną w całym kraju. Z tego
względu można wytłómaczyć sobie pewien frazes przeszłoroczny
ks. Stojałowskiego, na pozór trącący mocno manją
wielkości, a mianowicie następujący zwrot do ludu z „Kalendarza
Wiecznego” (1896): „ Nie smućcie się, powiadam
wam bo każdy rok, który się dla mnie rozpoczyna w więzieniu,
przynosi ludowej sprawie jakieś nowe zwycięstwo!” …
„Od lat dwudziestu dwuch – mówi on dalej- toczymy wojnę
o tę sprawę, ale najgorętszy bój wre od r. 1891. Anie jednego
miesiąca w ciągu sześciu lat nie było prawdziwego pokoju.
Jedną ręką pisać trzeba było, a drugą się bronić”
W przeciągu lat siedmiu rozmaite „schowania” czasowe, z kajdankami
i bez kajdan, wyniosły razem dwa lata więzienia.
Cały prawie rok 1895-ty schodzi w zamknięciu; siedm miesięcy
kary tej przypada za obrazę wielkich kapitalistów ślaskich.
W marcu 1896 roku, bezpośrednio przed „programowym”
wiecem krakowskim, ks. Stojałowski dostaje się znowu
do więzienia. Im bezwzględniejszym było postępowanie
władz świeckich i duchownych, dążących równorzędnie do
obezwładnienia niezwykłego księdza, tem namiętniejszym
stawał się opór jego, tem gwałtowniejszemi starania urzeczywistnienia
swojego programu, tem krnąbniejszem zachowanie
się jego i tem jaskrawszemi wybuchy nienawiści osobistej
względem hr. Badeniego i biskupów galicyjskich. Odpowiedzią
na to była najprzód suspensa od spełniania obowiązków
kapłańskich, a następnie klątwa spadająca na głowę
opornego jako wyrok śmierci moralnej…
Co tam się w głowie tego pięćdziesięcioletniego człowieka działo,
co się działo w głębi tej rogatej duszy – sam Bóg wiedzieć raczy.
Ludzie dowiedzieli się wkrótce, że ks. Stojałowski lekce sobie
klątwę waży, dowiedzieli się też niedługo, że nie wiele
więcej robią sobie z niej i olbrzymie masy oddanego mu
włościaństwa. Wyrok śmierci moralnej stawał się w ich
oczach jedną więcej intrygą „stańczyków” i biskupów, wyzywających
w celach egoistycznych łatwowierność Rzymu – i
to zresztą „nie samego papieża, lecz jakiegoś sekretarza
jego”. Słowem, tak przed klątwą, jak i po niej, udało się ks.
Stojałowskiemu utrzymać się w roli prawomocnego kapłana
w oczach wierzącego ludu. Ofiary na msze i intencje rozmaite,
prośby o śluby i spowiedzie poczęły napływać od włościan
po wyklęciu (pomimo całej świadomości podpadnięcia
takiej samej karze) jeszcze obficiej niż dotąd. Co prawda,
cała ta centowa obfitość, w sumie wzięta przedstawia się
nadzwyczaj nędznie i ubogo.
„ Ja się tak takiej klątwy nie boję – pisze jeden z chłopskich
korespondentów „Wieńca”, nie dostawszy rozgrzeszenia za
czytanie „gazetek” – śmiało z nią umrę”. Drugi, na widok
paru słów, skreślonych ręką „wodza i wybawcy ludu uciśnionego”,
nie może przyjść do siebie „od wielkiego żalu i rozczulenia”,
„serce mu się ścisło”, „w oczach robi się ciemno”,
wreszcie gorące łzy sprawiają mu ulgę”. Cytujemy tu umyślnie
te całkiem autentyczne słowa, charakteryzujące stosunek
osobisty licznych jednostek włościańskich do „księdza
Redaktora”. Z drugiej strony znajdzie się nie mało i takich,
które nie maja obecnie wielkich złudzeń co do jego osoby,
ale uważają go tylko za korzystnego dla sprawy działacza
politycznego. Trzecią, a bardzo liczną kategorię stanowią
wreszcie Ci, którzy zerwali z nim wszelkie stosunki, zrażeni
ambicją jego osobistą i teokratycznemi zachciankami, a także
chwiejnością i brakiem konsekwencji całej jego akcji
i programów. Kategorai tych zawiedzionych składa się przeważnie
z wykształconych eks-zwolenników księdza, korzystających
co prawda, skwapliwie na swoją rękę z rezultatów
jego agitacji przygotowawczej. W gronie tem znaleźlibyśmy
przedewszytkiem owych posłów ludowych do Sejmu z roku
1889., wybitniejszych członków „ Związku chłopskiego”,
niegdyś tak ściśle z nim zespolonych, a także i ogromną
większość Stronnictwa ludowego, kierowanego pp. Wysłouchów
i p. Stapińskiego.
Pierwsze zetknięcie się ks. Stojałowskiego z głównymi kierownikami
obecnego ( dot. końca XIX w. – uwaga osobista E.J)
Stronnictwa ludowego, ówczesnymi zaś założycielami Towarzystwa
socjalno-demokratycznego, nastąpiło przypadkowo w
więzieniu lwowskiem w 1889r., a także w krakowskiem
w 1890r. rezultatem zetknięcia się tego było zapoznanie się z
teoriami Marxa i Lassala i w ogóle z kwestją socjalną w
nowszej jej fazie. Encyklika Rerum Novarum z roku 1891 pobudziła
w dalszym ciągu uwolnionego już więźnia do szczegółowych
rozmyślań w tym kierunku, do sformułowania bardziej
określonego programu i do zorganizowania wielkiego
stronnictwa na jego zasadach. Zawiódłszy się na „nieprzepartych
chłopach” sejmowych, usunięty, „dzięki kropidłom”,
z nowo-sądeckiego stronnictwa Potoczków, którzy woleli się
oprzeć na projektach możniejszych od zbuntowanego księdza,
ześrodkowuje się ten ostatni na nowej organizacji i obmyślaniu
obszernego programu, a, korzystając z jedenastomiesięcznego
więzienia, wczytuje się w odnośną literaturę.
Ukazawszy się znowu na świat Boży, ogłasza wreszcie w lecie
zeszłego roku w „Kalendarzu Wiecznym” swój program,
„niejako dogmat zresztą, lecz jako projekt” tylko, zawierający
plan działania dla tej chwili obecnej i dla przyszłych pokoleń.
Nie mając możliwości streszczenia tu obszernego, bo
na 20 stronicach rozciągniętego programu „Stronnictwa
chrześcijańsko-ludowego”, powiedzmy tylko, że „celem
jego ogólnym jest dobro powszechne całego polskiego narodu”:
działy zaś poszczególne traktują o rozmaitych dziedzinach
życia ludzkiego, a więc rozpatrują je pod względem religijnym,
politycznym, narodowym, społecznym, naukowo-
-umysłowym i ekonomicznym. Zbliżony bardzo do żądań
programowych głównych stronnictw chrześcijańsko-socjalnych
w Europie, ma on wiele wspólnego z dążeniami galicyjskich
ludowców, różniąc się natomiast od programu socjalnych
demokratów. Pomimo to jednak, kiedy Stronnictwo
ludowe i pięciu posłów sejmowych, zostających pod jego
wpływem, nie zechciało przyjąć tego programu z obawy
przed niepożądanem mieszaniem religji do polityki, ks. Stojałowski,
osamotniony w swej akcji teoretycznej, wkrótce
zaś potem wyklęty, okuty i więziony, przystąpił do sojuszu z
socjalistami. Moment psychologiczny, wybrany przez ostatnich,
był znakomicie obrachowany: propozycja kompromisu
politycznego, zrobiona okutemu księdzu wymownemi usty
p. Daszyńskiego na dworcu krakowskim, bez trudu została
przyjętą. Przywódca socjalistów wiedział dobrze, że ten
ksiądz –więzień rozporządza bądź co bądź ogromnemi siłami.
Niespodziewany sojusz rozwijał się w dalszym ciągu na terytorium
węgierskiem (na które ks. Stojałowski zmuszony
był uciekać, kiedy już schronienie się na Śląsk wystarczyć
nie mogło), wzmacniał się podczas więzienia pesztyńskiego,
trwa i dotychczas po wypuszczeniu księdza na wolność i
osiedleniu się jego w Czacy. Zajęty wydawnictwem „gazetek”,
„ks. Redaktor” jest, zwłaszcza w obecnym okresie wyborczym,
bardzo pożądanym sprzymierzeńcem, skierowującym
tysiączne głosy zwolenników swoich z kurji IV i V na
korzyść p. Daszyńskiego i przyjaciół jego politycznych. Interpelowany
na ostatnim wiecu w Czacy co do przyjaźni
swojej z niedawno jeszcze potępianymi socjalistami, odpowiedział,
że konieczność nakazuje bić wraz z nimi „stańczyków”,
a zwłaszcza „jeszcze niebezpieczniejszych, bo tajnych
wrogów ludu” – „ludowców”. Namiętne wycieczki przeciw
tym ostatnim, rozbrat kompletny z potężnem, a zasadniczo
bardzo mu blizkiem stronnictwem, a to w chwili decydującej,
w okresie najgorętszej walki, stanowi rys znamienny
całej fizjognomji duchowej ks. Stojałowskiego. Z drugiej
strony jednak jest on nie mniej znamiennym może rysem i
dla „Rady naczelnej” Stronnictwa ludowego. Polemikę drukowaną,
jeżeli polemika nazwać można wymysły, poprzedziły
gwałtowne starcia się publiczne księdza z p. Stalińskim,
niegdyś fanatycznym jego zwolennikiem.
Kończąc ten powierzchowny, a jednak i tak już zbytnio
przedłużony szkic życia i działalności ks. Stojałowskiego, zapytać
jeszcze musimy, jakie to właściwości osobiste wyrobiły
mu to niezwykłe stanowisko i znaczenie, nie zmożone dotychczas
żadnemi potęgami galicyjskiemi?
Otóż dosyć jest w ciągu krótkiej nawet chwili widzieć i słyszeć
ks. Stojałowskiego, aby się przekonać naocznie, że się
ma przed sobą niezwykle wybitną inteligencję i prawdziwie
imponujący temperament. Zasadniczemi rysami inteligencji
tej są: nieporównana bystrość orjentowania się, błyskawiczne
obejmowanie tak całości, jako też szczegółów sytuacji,
znakomita znajomość natury ludzkiej, wreszcie zdumiewająca
łatwość słowa. Na przemian to ogniste, to dowcipne, to
dosadne, a nawet ordynarne, przychodzi ono zawsze na zawołanie,
akurat w samą porę. Nieprzebrane zapasy humoru
trzymają różnolite elementy audytorium w nieustannem
podbudzeniu i życzliwej ciekawości. Szerokie rozcięcie ust,
jakby nawykłych do śmiechu, przypomina o tym humorze
wtedy nawet, kiedy reszta fizjognomji – żółtej, wydłużonej
kościstej – każe całkowicie o nim zapominać. Szczególna
obfitość – nie giestów lecz gwałtownych rzutów i drgań całej
chudej i dość wysokiej figury w wytartej rewerendzie świadczy
nie tyle o energii i żywości temperamentu, ile raczej o
przezwyciężanej męce życia i szarpanych chorobą nerwach.
Świetny umysł pozostał wprawdzie jeszcze nietknięty, ale ci
nawet, którzy wraz z nim budzili zaśnięte wojsko i mówili
mu, „że noc minęła, a świta, a słońce się ukazało”, twierdzą
teraz, że dusza jego jest już dzisiaj cmentarną ruiną, rozświecaną
tylko … błędnemi ogniami …
Lecz kto zaręczy, że tak jest w rzeczy samej?

3032